Przed świętami umówiłam się z koleżanką na kawę. Radośnie więc zapakowałam dziś kawałek ciasta i ruszyłam na spotkanie. Becia otworzyła mi drzwi z obłędem w oczach i mało przytomnym głosem zaczęła mnie przepraszać i tłumaczyć, że niestety dziś nie możemy poplotkować, bo Jaś jutro zdaje egzamin, a jeszcze nie przeczytał "Syzyfowych prac", nie powtórzył gramatyki, nie rozwiązał 3 testów, które mu skserowała i nie napisał rozprawki... Powinnam więc zrozumieć, że ona jako wzorowa matka musi Jasia przypilnować i razem z nim powtórzyć wszystko do egzaminu. Może jestem mało pojętna, ale zrozumieć ni czorta nie potrafię.
Jak w korporacji
Egzamin jest ważnym wydarzeniem w życiu dziecka i rodzica, ale nie wolno zapominać, że... to tylko egzamin. Owszem zależy od niego, do jakiej szkoły dostanie się nasza pociecha, ale czy warto podporządkowywać wszystko temu jednemu wydarzeniu? I nie chodzi mi tu wbrew pozorom o tę nieszczęsną kawę, ale o Jasia, który w wieku lat nastu pracuje ciężej niż niejeden dorosły. Korepetycje z matematyki, kurs przygotowawczy z historii, dodatkowe lekcje angielskiego, obowiązkowo rozwiązane minimum dwa testy w tygodniu plus oczywiście szkoła, w której oceny mają być na najwyższym poziomie, bo "przecież liczą się do liceum". Praca i sen lub tylko praca, bo doba ma 24 godziny.
- Ciocia coś powie mamie - szepcze mi do ucha błagalnie Jasio, gdy zanoszę mu ciasto - całe święta siedziałem w domu i trzaskałem te testy.
Obserwacja
Adam mój sasiad, zdolny, wesoły chłopak siedzi samotnie na schodach przy wejściu do bloku. Patrzy na boisko, na którym kumple grają w kosza. Obok leży jakieś repetytorium z polskiego. Podchodzę, trącam go w ramię i pytam: Wszystko ok? Mogę w czymś pomóc? Spoglądają na mnie nieprzytomne oczy i słyszę automatyczną odpowiedź - Nie, jest w porządku. Tylko muszę się uczyć - wskazuje nogą książkę.
Adam to kolejna ofiara przedegzaminacyjnej gorączki rodziców. Zmęczony i zestresowany do granic możliwości chłopak, pośmiewisko rówieśników, którzy nie rozumieją... Wycieczka rowerowa - nie, nie mogę, wypad z kolegami do kina w sobotę - mam korepetycje, przerwa w szkole - powtarzanie materiału, by nie dostać złej oceny, bo "matka się wścieknie". Próbuję z nim rozmawiać, ale słyszę tylko cytaty z dorosłych.
- Jak się nie będę uczył, nie dostanę się do liceum, na studia i do niczego nie dojdę. Muszę zrezygnować z przyjemności, bo mam egzamin. Nie mogę się rozpraszać, nauka jest najważniejsza...
I tu mam ochotę zapytać, kochani rodzice, czy to wasze dziecko nie powinno być najważniejsze?
* * *
ŻEBY NAUKA NIE BYŁA WAŻNIEJSZA NIŻ DZIECKO...
- Motywuj dziecko do systematycznej nauki i wypracuj nawyk samodzielnego uczenia się;
- Naucz swoje dziecko racjonalnego wykorzystania czasu. Pokaż mu, że nauka i odpoczynek są tak samo ważne;
- Pielęgnuj w dziecku ambicję, ale naucz je też, że czasem trzeba sobie odpuścić.
- Twoje dziecko nie musi byc najlepsze we wszystkim. Pozwól mu na słabości.
- Nigdy nie porównuj swojego dziecka do innych.
- Nie ucz dziecka, że porażka na egzaminie zamyka wszystkie możliwości
- Nie przenoś swoich ambicji i marzeń na dziecko.
- Nie przeciążaj swojego dziecka obowiązkowymi zajęciami.
- Nie uzależniaj swojej akceptacji od wyników swojego dziecka
- Doceniaj nawet nieduże sukcesy dziecka i mów mu, że je kochasz.
Moja siostra zabroniła córce jeździć konno dopóki nie dostanie się do najlepszego LO w Olsztynie. Chore.
OdpowiedzUsuń