- No po prostu nie ręczę za siebie! Co za durna baba! - takim tekstem powitała mnie pewnego popołudnia moja siostra, Madzia - o po prostu tylko zabić! Musisz mi pomóc.
Co prawda miewam zapędy mordercze, ale żeby tak od razu wyruszać na rzeź? Nieee...
- Nikogo nie będziemy mordować przed obiadem. Siadaj, masz herbatę, mów.
- Musisz jutro pójść ze mną na zebranie do Jagódki.
Zebranie w szkole? No nie wiem, czy zbyt pochopnie nie zrezygnowałam z morderstwa...
- Kreatywna, musisz! Potrzebuję wsparcia pedagogicznego, żeby tej babie ktoś wytłumaczył, że z takim podejściem to kozy pasać, a nie dzieci uczyć!
To już zabrzmiało ciekawie, tym bardziej, że do kuchni wpadł rozindyczony Szwagier z zapłakaną Jagódką lat 11 ciskając kalumnie na durną "babę od kóz". Spojrzałam na Jagódkę i wnikliwym okiem belfra wychwyciłam pod mokrymi rzęskami jadowito - triumfujące spojrzenie. Uuuu...
- Jagódka, powiedz cioci. No powiedz, co się stało w szkole - namawiała córę Madzia.
- No bo pani podarła moje wypracowanie przy całej klasie. I dostałam pałę - wyznaniu Jagódki towarzyszyła teatralna podkówka i bardzo przekonujące uronienie kilku łez.
- Widzisz! Jak tak można! Jak można tak dziecko potraktować! - wymachiwał nożem Szwagier.
- Jagódka, a co pani powiedziała? Tak po prostu wzięła pracę i podarła? - drążyłam temat, zabrawszy Szwargowi wszelkie ostre narzędzia spod ręki.
- Taaaak...Znaczy nieee...Powiedziała, że bazgrzę jak kura łapą i nie da się tego rozczytać - wydukała Jagódka.
- To oburzające, siostra! Przecież Misia jest dysgrafikiem! Ja tę babę do kuratorium podam!
Zapowiadała się niezła draka. Pouczyłam Jagódkę, że mówi się "jak kura pazurem" i "przeczytać" a nie "rozczytać" i wysłałam na podwórko, do koleżanek. Zrobiłam moim roztrzęsionym krewnym herbatkę i zażądałam, w ramach planowania mordu, analizy sytuacji. Przede wszystkim - zeszytów Jagódki. I tu zaczęły się schody, bo ani moja siostra ani jej mąż nie mieli bladego pojęcia, gdzież może być zeszyt do polskiego.
- Jagódka jest taka samodzielna... Nie sprawdzamy jej zeszytów.
- Tak, Jagódka nas nigdy nie oszukuje. Sprawa jest oczywista. Trzeba tę panią zwolnić!
Ja jednak z uporem maniaka twierdziłam, że zeszyt jest kluczowym dowodem w sprawie.
W końcu rodzice odnaleźli coś, co ni cholery zeszytu nie przypominało - odpadająca okładka, rysunki na marginesach, pozaginane rogi. Madzia przeżyła szok, bo "przecież nie tak ją uczyłam".
Zaczęliśmy przeglądać notatki. Proszę, pisz staranniej, Jagódko, obniżam ocenę za niestaranne pismo, Twoje pismo jest nieczytelne, nie mogę sprawdzić błędów - od takich uwag roiło się w całym zeszycie. Były tam również nieodrobione ćwiczenia dla dyslektyków, podrobione podpisy Szwagra i prace domowe nabazgrane tak, że chyba nawet sama autorka nie byłaby w stanie ich przeczytać. Madzia patrzyła w zeszyt wielkimi oczami i powtarzała co chwila to niemożliwe... to nie Jagódka...
- A ja i tak uważam, że trzeba tę sprawę przedstawić dyrektorowi. Baba się czepia. Komu dzisiaj potrzebne czytelne pismo? Przecież i tak wszyscy piszą na komputerze! Pozwoliłaby dzieciakom używać laptopów i byłoby z głowy - skwitował Szwagier.
- W sumie Sebuś ma rację - przytaknęła Madzia
Tego było już za wiele! Kto jak kto, ale moja wykształcona siostra-lingwistka i jej skądinąd światły mąż historyk, żeby takie brednie wygadywali?
- Czy was już zupełnie pogięło? - wybuchnęłam - przecież odręczne pisanie to jedna z najważniejszych umiejętności!
I tu zaczął się kilkugodzinny wykład na temat tego, dlaczego w erze komputerów i ekranów dotykowych należy dzieciątko posadzić na czterech literach nad kartką papieru i uczyć kaligrafii [skrót w załączniku].
Kiedy Jagódka wróciła z podwórka, wyjaśnianie sprawy dobiegało końca. I nie pomogły już smutne minki i łzy. Okazało się, że nieszczęsne wypracowanie, które w tak spektakularny sposób wylądowało w koszu, miało być przez Jagódkę przepisane czytelnie, że miała na to trzy dni, że nauczycielka wielokrotnie prosiła o staranniejsze pismo i stosowała różne metody, by małą do tego zachęcić. W potokach łez Misia przyznała się też, że od pół roku nie chodzi na zajęcia dla dyslektyków i nie ćwiczy pisania.
- Ale po co ja mam ładnie pisać, jak i tak wszyscy piszą teraz na komputerach - skwitowała całą sprawę Jagódka.
Spojrzałam na Szwagra, który o mało nie zapadł się pod ziemię.
Na zebranie poszłam z czystej, babskiej ciekawości. "Baba od kóz" zaatakowana przez hordę rozwścieczonych rodziców, zachowała stoicki spokój.
- Panie X., ile razy mówi pan synowi, że ma sprzątnąć zabawki?
- Nooo...raz.
- Widzi pan, a ja pana dziecko proszę od początku roku, żeby pisało w sposób czytelny. W zeszycie jest 27 takich uwag. Aha, i jeszcze ok. 10 próśb do pana, by porozmawiał pan z synem. Rozmawiał pan?
- Eeee...no nie.
- - - - -
- Nie wolno pani niszczyć pracy dzieci! Powinna pani oddać wypracowania i poprosić o ładne przepisanie.
- Tak też zrobiłam, ale pani córka nie przepisała pracy. Oddała mi po raz drugi tę samą kartkę.
- Niemożliwe! Pani kłamie!
- W zeszycie przedmiotowym jest zapis na ten temat. Z datą i pani podpisem.
- - - - -
- Mogła pani postawić jedynkę, a nie drzeć prace.
- I co? Kolejną jedynką by się państwo nie zainteresowali, podobnie jak nie interesują państwa uwagi w zeszytach.
- ????
- Metoda może kontrowersyjna, ale skuteczna. Proszę, tu są przepisane wypracowania.
- - - - -
"Baba od kóz" okazała się bardzo mądrym pedagogiem, który rozumie, że świat się zmienia i stare metody, choćby najlepsze, przestają po prostu działać. Jedynka, ustna uwaga, uwaga w zeszycie nie mają realnego wymiaru - nie są odczuwalnymi konsekwencjami, zwłaszcza wtedy, gdy rodzic na nie nie reaguje. Poza tym zawsze można, jak Jagódka, nagiąć fakty i konsekwencji nie będzie. Dziecko obserwuje świat, słyszy i wie, że miano "dysgrafika" chroni je przed konsekwencjami nieładnego pisania i "usprawiedliwia" bazgranie.
Metoda "baby od kóz" zadziałała, bo nagle jedynka nabrała realnego wyglądu podartej pracy, bo niecodzienne działanie zaszokowało biernych rodziców, bo dzieci zobaczyły, że nauczyciel może coś poza gadaniem.
Oczywiście, jak każda metoda, ta też nie jest uniwersalna i od wyczucia i mądrości nauczyciela zależy, czy i kiedy ją zastosuje. "Baba od kóz" wykazała się nie tylko dobrą intuicją, ale też odwagą. Niewielu nauczycieli byłoby stać na takie wsadzenie kija w mrowisko. W każdym razie nauczycielka Jagódki odniosła sukces pedagogiczny na kilku frontach: a) dzieci przepisały czytelnie prace b) rodzice pilnują, by ich skarby pisały czytelnie c) rodzice zorganizowali dla dzieci fajne warsztaty z kaligrafii, a dla innych rodziców- zajęcia uświadamiające plusy nauki ręcznego pisania d) wszyscy zainteresowani współpracują, by wspólnie "osiągnąć sukces edukacyjny". I o to chyba chodzi. Niezależnie od metody :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz