Tuż przed majówką zadzwonił telefon. Szlag. Coś mnie podkusiło, żeby odebrać. Po drugiej stronie Szefowa. Niby prywatnie..."a co słychać...a jakie plany na majówkę...no wiesz, bo jest sprawa". Sprawa zabrzmiała złowrogo i okazała się być osiemnastolatkiem tuż przed maturą. Zgodnie z powszechnym zwyczajem majówkowym moja asertywność wzięła sobie wolne, więc 1. maja zamiast leżeć odłogiem, zaprosiłam "sprawę" na konsultacje.
Ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach pojawił się rozgarnięty młodzieniec z bukietem bzu i od progu zaczął litanię dziękczynno - przepraszającą. Zaproponowałam tiramisu. Okazało się, że Sprawa jest ginącym gatunkiem maturzystów, którzy mają przeczytane wszystkie lektury, znają trochę historii i mają sprecyzowane zainteresowania. Po co więc ta cała akcja powtórki przed maturą z polskiego?
- No bo wie pani... Ja nie umiem pisać wypracowań maturalnych - zwierzył się Sprawa.
Masz ci los! - pomyślałam - niewątpliwie klasnę, machnę czarodziejską różdżka i gościa oświeci. Dlaczego wszyscy sobie wyobrażają, że można kogoś nauczyć pisania sensownych prac w pół godziny?
Już miałam się oburzyć i podziękować Sprawie za współpracę, gdy ten podsunął mi pod nos swoje wypracowanie nieśmiało informując, że przyniósł coś na próbę. Zaczęłam czytać i z każdym akapitem moja żuchwa coraz mocniej odczuwała działanie grawitacji. Miałam przed sobą całkiem zgrabny esej teoretyczno - literacki.
Gdy już minął pierwszy szok, popatrzyłam na maturzystę i stwierdziłam:
- Nie rozumiem, w czym mogę pomóc...
- Nie umiem pisać wypracowań - powiedział Sprawa - Bo wie pani, w gimnazjum to wszystko było jasne: rozprawka, charakterystyka, esej. A tu - każą pisać jakieś wypracowania i co nie napiszę, to jest źle. Interpretować też nie potrafię - dodał.
- No nie gadaj - roześmiałam się wymachując wypracowaniem - to kawał ciekawej interpretacji!
- Możliwe, ale oceniony na 7. punktów - Sprawa pokazał mi kartę oceny pracy - nie umiem trafić w klucz.
I wszystko jasne. Resztę słonecznego, majowego dnia poświęciłam na idiotyczną czynność wciskania w schemat jednostki o niewątpliwym talencie humanistycznym.
* * * * * * * * * *
Klucz - bóstwo, przed którym płaszczą się pedagodzy i drżą abiturienci. Wszystko ma być pod linijkę, jednakowe. Wszyscy maja odpowiadać tak samo, niezależnie czy są uzdolnieni matematycznie, czy artystycznie i trafiać w tok myślenia twórców zadań. Pozostaje tylko pytanie, po co? Czy rzeczywiście dowodem dojrzałości jest schematyczne myślenie i trafianie w czyjeś wyobrażenia? Czy też raczej umiejętność czytania literatury i logiczna analiza, nie zawsze kompatybilna z tradycyjnymi opracowaniami? Po co ludzkość stworzyła poezję? Po to, by czytać ją według klucza, czy też po to, by odnajdywać w niej własne emocje i doświadczenia?
Moim zdaniem odpowiedź jest jasna i naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego system oświaty nawet tak prostą sprawę potrafi skomplikować do granic absurdu. Zamiast uczyć ludzi obcowania z literaturą, pokazywać, że poezja to nie jakiś dziwaczny twór, ale sposób na wyrażanie swoich emocji, zamiast podkreślać aktualność tekstów, odrywa je od rzeczywistości i sprawia, że młodzi ludzie boją się je czytać "po swojemu". Tym sposobem kolejne pokolenia "zaliczają" maturę, ale coraz mniej ludzi czyta i rozumie poezję czy literaturę wymagającą umiejętności deszyfracji metafory.
W mojej pracy zdarzyła mi się pewna "wpadka". Chcąc ciekawie wprowadzić wiersz wojenny Tadeusza Różewicza, poprosiłam swoich uczniów, by napisali, jak wyobrażają sobie siebie za kilka lat. Mieli rozwinąć temat: "Mam 24 lata..." i przedstawić, co robią, do czego doszli, jak wygląda ich świat. Wyjście z własnego doświadczenia, spowodowało, że młodzież przeczytała wiersz "Ocalony" bez kontekstu wojennego. Mnie, staremu belfrowi, nie wpadło do pustego łba, że połączenie Różewicz - Ocalony - II wojna światowa wcale nie jest oczywiste. I można by było pomyśleć, że lekcja się posypała, a ja nie osiągnęłam "zamierzonego celu edukacyjnego". Nic bardziej mylnego. Może trudno w to uwierzyć, ale wyżej wymieniony wiersz, wyjęty z kontekstu, okazał się niezwykle aktualny i poruszył młodych ludzi bardziej niż tradycyjna interpretacja. Mało tego. Zrobiliśmy dwie interpretacje - osadzoną w kontekście historycznym i tę naszą, "wpadkową", podyskutowaliśmy o roli poezji, o kondycji człowieka wtedy i dziś, o naszym świecie, który okazał się wcale tak daleko nie odbiegać od świata wojennego. Dla mnie jednak najfajniejsze było to, że ta dziwna "wpadka" pedagogiczna spowodowała lawinę - moi uczniowie sięgnęli po inne wiersze Różewicza - starsze i nowsze, bo nagle ten poeta stał się "ich". Zauważyli, że pisze o sprawach bliskich, ciekawych. I naprawdę mam w nosie, co na to podstawa programowa i wszechmogący klucz.
* * * * * * * * * *
Kilka dni temu pożegnaliśmy Tadeusza Różewicza. Minister Zdrojewski powiedział, że jego śmierć to "zamknięcie XX wieku wielkiej, polskiej literatury". Ja chyba powiedziałabym, że to zamknięcie polskiej, wielkiej literatury w ogóle. Bo czy ktoś z nas jest w stanie wymienić dwóch żyjących poetów czy dramaturgów młodego pokolenia (30 - 50l.), których nazwiska funkcjonują w społecznej świadomości? Takich, którzy są zamieszczani w podręcznikach, których teksty publikuje ogólnodostępna prasa, a nie niszowe czasopisma specjalistyczne? Chyba nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz