piątek, 2 maja 2014

Różewicz pod kluczem

Tuż przed majówką zadzwonił telefon. Szlag. Coś mnie podkusiło, żeby odebrać. Po drugiej stronie Szefowa. Niby prywatnie..."a co słychać...a jakie plany na majówkę...no wiesz, bo jest sprawa". Sprawa zabrzmiała złowrogo i okazała się być osiemnastolatkiem tuż przed maturą. Zgodnie z powszechnym zwyczajem majówkowym moja asertywność wzięła sobie wolne, więc 1. maja zamiast leżeć odłogiem, zaprosiłam "sprawę" na konsultacje.
Ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach pojawił się rozgarnięty młodzieniec z bukietem bzu i od progu zaczął litanię dziękczynno - przepraszającą. Zaproponowałam tiramisu. Okazało się, że Sprawa jest ginącym gatunkiem maturzystów, którzy mają przeczytane wszystkie lektury, znają trochę historii i mają sprecyzowane zainteresowania. Po co więc ta cała akcja powtórki przed maturą z polskiego?
- No bo wie pani... Ja nie umiem pisać wypracowań maturalnych - zwierzył się Sprawa.
Masz ci los! - pomyślałam - niewątpliwie klasnę, machnę czarodziejską różdżka i gościa oświeci. Dlaczego wszyscy sobie wyobrażają, że można kogoś nauczyć pisania sensownych prac w pół godziny?
Już miałam się oburzyć i podziękować Sprawie za współpracę, gdy ten podsunął mi pod nos swoje wypracowanie nieśmiało informując, że przyniósł coś na próbę. Zaczęłam czytać i z każdym akapitem moja żuchwa coraz mocniej odczuwała działanie grawitacji. Miałam przed sobą całkiem zgrabny esej teoretyczno -  literacki.
Gdy już minął pierwszy szok, popatrzyłam na maturzystę i stwierdziłam:
- Nie rozumiem, w czym mogę pomóc...
- Nie umiem pisać wypracowań - powiedział Sprawa - Bo wie pani, w gimnazjum to wszystko było jasne: rozprawka, charakterystyka, esej. A tu - każą pisać jakieś wypracowania i co nie napiszę, to jest źle. Interpretować też nie potrafię - dodał.
- No nie gadaj - roześmiałam się wymachując wypracowaniem  - to kawał ciekawej interpretacji!
- Możliwe, ale oceniony na 7. punktów - Sprawa pokazał mi kartę oceny pracy - nie umiem trafić w klucz.
I wszystko jasne. Resztę słonecznego, majowego dnia poświęciłam na idiotyczną czynność wciskania w schemat jednostki o niewątpliwym talencie humanistycznym. 

*   *   *   *   *   *   *   *   *   *
Klucz -  bóstwo, przed którym płaszczą się pedagodzy i drżą  abiturienci. Wszystko ma być pod linijkę, jednakowe. Wszyscy maja odpowiadać tak samo, niezależnie czy są uzdolnieni matematycznie, czy artystycznie i trafiać w tok myślenia twórców zadań. Pozostaje tylko pytanie, po co? Czy rzeczywiście dowodem dojrzałości jest schematyczne myślenie i trafianie w czyjeś wyobrażenia? Czy też raczej umiejętność czytania literatury i logiczna analiza, nie zawsze kompatybilna z tradycyjnymi opracowaniami? Po co ludzkość stworzyła poezję? Po to, by czytać ją według klucza, czy też po to, by odnajdywać w niej własne emocje i doświadczenia? 
Moim zdaniem odpowiedź jest jasna i naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego system oświaty nawet tak prostą sprawę potrafi skomplikować do granic absurdu. Zamiast uczyć ludzi obcowania z literaturą, pokazywać, że poezja to nie jakiś dziwaczny twór, ale sposób na wyrażanie swoich emocji,  zamiast podkreślać aktualność tekstów, odrywa je od  rzeczywistości i sprawia, że młodzi ludzie boją się je czytać "po swojemu". Tym sposobem kolejne pokolenia "zaliczają" maturę, ale coraz mniej ludzi czyta i rozumie poezję czy literaturę wymagającą umiejętności deszyfracji metafory.
W mojej pracy zdarzyła mi się pewna "wpadka". Chcąc ciekawie wprowadzić wiersz wojenny Tadeusza Różewicza, poprosiłam swoich uczniów, by napisali, jak wyobrażają sobie siebie za kilka lat. Mieli rozwinąć temat: "Mam 24 lata..." i przedstawić, co robią, do czego doszli, jak wygląda ich świat. Wyjście z własnego doświadczenia, spowodowało, że młodzież przeczytała wiersz "Ocalony" bez kontekstu wojennego. Mnie, staremu belfrowi, nie wpadło do pustego łba, że połączenie Różewicz - Ocalony - II wojna światowa wcale nie jest oczywiste. I można by było pomyśleć, że lekcja się posypała, a ja nie osiągnęłam "zamierzonego celu edukacyjnego". Nic bardziej mylnego. Może trudno w to uwierzyć, ale wyżej wymieniony wiersz, wyjęty z kontekstu, okazał się niezwykle aktualny i poruszył młodych ludzi bardziej niż tradycyjna interpretacja. Mało tego. Zrobiliśmy dwie interpretacje - osadzoną w kontekście historycznym i tę naszą, "wpadkową", podyskutowaliśmy o roli poezji, o kondycji człowieka wtedy i dziś, o naszym świecie, który okazał się wcale tak daleko nie odbiegać od świata wojennego.  Dla mnie jednak najfajniejsze było to, że ta dziwna "wpadka" pedagogiczna spowodowała lawinę - moi uczniowie sięgnęli po inne wiersze Różewicza -  starsze i nowsze, bo nagle ten poeta stał się "ich". Zauważyli, że pisze o sprawach  bliskich, ciekawych. I naprawdę mam w nosie, co na to podstawa programowa i wszechmogący klucz.

 *   *   *   *   *   *   *   *   *   *
Kilka dni temu pożegnaliśmy Tadeusza Różewicza. Minister Zdrojewski powiedział, że jego śmierć to "zamknięcie XX wieku wielkiej, polskiej literatury". Ja chyba powiedziałabym, że to zamknięcie polskiej, wielkiej literatury w ogóle. Bo czy ktoś z nas jest w stanie wymienić dwóch żyjących poetów czy dramaturgów młodego pokolenia (30 - 50l.), których nazwiska funkcjonują w społecznej świadomości? Takich, którzy są zamieszczani w podręcznikach, których teksty publikuje ogólnodostępna prasa, a nie niszowe czasopisma specjalistyczne? Chyba nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz