czwartek, 17 lipca 2014

JAK PAN ŚMIE!

Na spotkania na Saskiej Kępie przybyłam wcześniej, więc postanowiłam poczekać na znajomego w małej, spokojnej kawiarence, która odwiedzam od lat. O tak, chłodny sok i książka - idealne miejsce. Jest dość ciasno i jakoś dziwnie głośno. Myślę o rezygnacji z soku, ale wizja czekania na kumpla na ulicy, w skwarze popołudnia średnio mi się uśmiecha. Kątem oka wyszukuję wolne miejsce - hmmm...jakaś starsza para, dwie psiapsióły, dzieci jedzące lody (na oko 7-8 lat), jacyś faceci omawiający interesy, tatuś z dwiema córkami. Standard, a jednak...
Próbuję usiąść przy jedynym wolnym stoliku, niedaleko Psiapsiółek, tuż obok rozwalonego na podłodze psa znacznych rozmiarów, niewątpliwej własności jednej z wyżej wymienionych. Kawiarenka jest mała,  psisko toruje całkowicie przejście, a ja nie mam odwagi, by zrobić krok przez zwierza bez kagańca. Moje przepraszam pozostaje bez reakcji, podobnie jak próba ominięcia psa. Siedząca obok starsza para wymownie wskazuje młodziuteńkiej kelnerce przyklejony na szybie "zakaz wprowadzania zwierząt", ale dziewczyna tylko bezradnie rozkłada ręce. W końcu udaje mi się dogadać z psem (Psiapsióła 1 nadal nie widzi świata poza swoją interlokutorką) i usiąść przy stoliku. Tak, zdecydowanie zwierzęta są mądrzejsze od ludzi... Chwilę później okazuje się, że pies to nie jedyna własność Psiapsiół. Jest jeszcze trójka dzieci, które dotychczas zajadały lody. No ale lody się skończyły, a siedzenie w kawiarni i gadanie o kurortach jak wiadomo nie jest ulubionym zajęciem małolatów. Tak...moje marzenia o spokojnym poczytaniu książki odeszły w niebyt. Na początek dzieci w euforycznej zabawie rozwaliły wszystkie serwetki ganiając się miedzy stolikami i rzucając w siebie papierowymi kulami. Pociskiem dostał oczywiście także jeden z biznesmenów i tatuś, a starszej pani serwetkowa kula wylądowała w kawie. Oczywiście zero reakcji ze strony Psiapsiół. Zajęte plotami w ogóle nie widziały, nie słyszały i "nie miały" ze sobą dzieci. Ktoś zwraca uwagę. O! Będzie reakcja! "Jasiu, uspokój się" - mówi w powietrze Psiapsióła 2 i wraca do rozmowy w ogóle nie zwracając uwagi na reakcję Jasia, który oczywiście nic sobie nie robi ze słów matki i zaczyna trenować skoki w dal, ze schodów na śliską posadzkę przy drzwiach. Dołączają się pozostałe dwa bachory. Wrzask. Kelnereczka patrzy na sytuację z przerażeniem i widać, że nie bardzo wie, co ma zrobić. To chyba jej pierwsza praca. Goście kawiarni spoglądają po sobie - buduje się porozumienie. Co chwila Psiapsióła 1 lub Psiapsióła 2 nie przerywając rozmowy rzuca w powietrze "Jasiu, ciszej" / "Marysiu, uspokój się", co oczywiście nie pociąga za sobą żadnych skutków... W końcu nie wytrzymuje tatuś, którego dwie malutkie córeczki grzecznie wcinają lody i ostrym głosem wydaje rozkaz "Siadać do stolika i cisza". Ooooo... Psiapsióły przerwały rozmowę. Awantura gotowa. "Jak pan śmie krzyczeć na moje dzieci?!" "Co panu przeszkadza? Dzieci się bawią!" itp.itd. Na sali pojawia się kierownik kawiarni i zdecydowanie wyprasza Psiapsióły wraz z psem i dziećmi. "Pan pożałuje" - drze się Psiapsióła 2 - "Ja jestem dziennikarką, ja pana zniszczę. Napiszę, że pana kawiarnia jest nieprzyjazna mamom z dziećmi". I chwała Bogu - myślę - może pojawi się znaczek "zakaz wprowadzania dzieci".
*  *  *
Bardzo cenię wszelakie instytucje, które propagują aktywność mam z dziećmi, ale ostatnio coraz częściej jestem świadkiem zjawisk podobnych do tych opisanych powyżej. Rodzice są przekonani, że wszyscy wokół muszą z euforią znosić wybryki ich dzieci, że każde zachowane można usprawiedliwić stwierdzeniem "przecież to tylko dziecko". Osobom zwracającym uwagę zarzuca się brak tolerancji lub wręcz posądza się je o dyskryminacje rodziców. A co jeśli ktoś na co dzień pracuje np. w przedszkolu i ma ochotę wypić sobie w spokoju kawę, w miejscu, które nie jest przystosowane do dziecięcych zabaw, ba - wcale nie pretenduje do miana miejsca przyjaznego dzieciom? Niedługo będzie mógł to zrobić wyłącznie we własnym domu. W imię tolerancji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz