niedziela, 26 kwietnia 2015

Holoubek i Koperek

HOLOUBEK I KOPEREK
czyli brać czy nie brać

Światło gaśnie. Zapada cisza. Tak właśnie zaczyna się najtrudniejszy sprawdzian dla dorosłych  – dziecięcy konkurs teatralny. Tu, w świetle reflektorów widać wszystko. Czy pedagog potrafił zbudować spójną i pewną siebie grupę? Czy stworzył miejsce dla jej kreatywności i potencjału, czy też zamknął ją w sztywne ramy swojej prywatnej wizji? Każdy ruch, każde słowo małego aktora stanowią o jakości pracy pedagogicznej. I znaczą więcej niż wszystkie dyplomy i kursy świata.
Konkursy są także wyzwaniem dla tych, którzy podjęli się je oceniać i kategoryzować na lepsze i gorsze. To, czy jury zda egzamin, wcale nie zależy od wiedzy i doświadczenia teatralnego. Tu nie liczy się teoria reżyserii ani praktyka dykcji. Na pierwszy plan wysuwa się pedagogika.
Jakiś czas temu miałam okazje przyglądać się pewnemu konkursowi teatralnemu dla dzieci. Wiosenne święto radości! Kolorowe kostiumy, dekoracje, prawdziwa scena i ...prawdziwe emocje młodych adeptów Melpomeny. I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie dorośli, którzy jak wiadomo widzą kapelusz, a nie węża boa i słonia. 
Rzeczony konkurs w środowisku nosi przydomek „prestiżowy" i uważa się za sukces zdobycie w nim chociażby wyróżnienia. Organizatorzy zatroszczyli się o długą listę patronów (na plakatach pojawiły się nazwy profesjonalnych teatrów) oraz o specjalistów w składzie jury. Spektakle mieli zatem oceniać znany reżyser, aktorka serialowa, pani doktor z uczelni teatralnej zajmująca się dykcją oraz kompozytor. Zacne grono - pomyślałam widząc w mailu wytłuszczone nazwiska. 
Jednak już po pierwszym pokazie przekonałam się, że mam do czynienia z „zacnym gronem" ignorantów pedagogicznych. Po występie rozentuzjazmowane dzieciaki wpadły do sali, w której jury omawiało spektakle. Panie nauczycielki napomniały podopiecznych, żeby pilnie słuchali „mądrych ludzi, bo oni znają się na teatrze". Marchewki, szczypiorki i kukurydza zasiadły na dużo za dużych krzesłach i z rozdziawionymi buziami śledziły każdy ruch serialowej Anki. I wtedy „zacne grono" przemówiło, obrzucając krytyką wszystko, co się da. Pani doktor objechała brukselkę, że nie wymawia poprawnie "r", pan kompozytor przyczepił się, że chór groszków nie śpiewał czysto, aktorka powiedziała selerowi, że jego gra była nudna (bez eufemizmów), a znany reżyser wytknął instruktorkom, że nie zachowały dyscypliny na scenie. Siedziałam z boku  i obserwowałam, jak z każdym słowem uśmiechy na twarzach dzieci zmieniają się w coraz większe podkówki. Gdy w końcu cebulka zaczęła chlipać, jury uznało „omówienie" za zakończone i opuściło salę, zostawiając panie nauczycielki z dwudziestką bliskich płaczu maluchów.
W tym momencie stało się dla mnie jasne, dlaczego tak często podczas konkursów teatralnych organizatorzy unikają  spotkań z zespołami i omówień spektakli. Dzieciaki dostają tylko informację „wygraliśmy – przegraliśmy”. Cały ciężar wyjaśnień oddaje się pedagogowi prowadzącemu grupę, niech się martwi. Tylko, że często on sam nie rozumie werdyktu i nie wie, co powinien przekazać swoim podopiecznym. A przecież to właśnie informacja zwrotna ma w tym wszystkim największe znaczenie. Wskazanie mocnych i słabych stron, określenie kierunku, w którym zespół powinien podążać. To jest rola jury.
Ku mojemu przerażeniu  kolejne spotkania oceniające wyglądały podobnie. Przy trzecim omówieniu nie wytrzymałam i zapytałam, czy ktokolwiek z szacownego jury pracował z dziećmi i ma chociaż blade pojęcie o pedagogice teatru. Obrzucono mnie pogardliwym spojrzeniem i poinformowano, że to nieistotne, bo teatr to teatr.
Otóż nie, Szacowni Jurorzy Konkursów Teatralnych dla Dzieci. Między teatrem profesjonalnym a dziecięcym/ młodzieżowym jest przepaść. Techniki tworzenia spektakli w teatrze zawodowym całkowicie nie sprawdzają się w amatorskim. Inna jest specyfika pracy z aktorem, bo inne są możliwości występujących. Jednak najważniejszą różnicą jest cel. Teatr profesjonalny stworzono, by zachwycić widza, stworzyć dzieło sztuki, podczas gdy teatr szkolny ma przede wszystkim rozwijać małego człowieka. Przedstawienie jest tylko produktem ubocznym, nie celem samym w sobie. Trzeba być ignorantem do kwadratu, by wg tych samych kryteriów oceniać Holoubka i Krzysia-Koperka. Krzyś-Koperek nie musi być mistrzem dykcji ani perfekcyjnie panować nad ruchem. Ma rozumieć sens pracy zespołowej, nauczyć się radzić sobie ze stresem i tremą, a przede wszystkim świetnie się bawić i pokochać teatr. 
Ku mojej radości coraz więcej jest  pedagogów, którzy potrafią z mistrzowską precyzją wykorzystywać metody teatralne. Rzadko spotyka się już  „teatry tresowanych małpek", w których dziecko jest tylko narzędziem do przekazu wizji „pani reżyser". Akademie i klepanie wierszyków wróciły na swoje miejsce, czyli do sal gimnastycznych, i nie nazywa się ich „teatrem".  Żaden rozsądny instruktor nie próbuje  przenosić teatru profesjonalnego na grunt szkoły, bo to pierwszy krok w stronę porażki pedagogicznej i artystycznej. 
Po udziale w „prestiżowym" konkursie został niesmak i pytanie, które wielokrotnie słyszałam od pedagogów prowadzących teatry szkolne: brać czy nie brać udziału w konkursach? Kiedy patrzę na przygotowane przez dzieciaki przedstawienia, nie mam wątpliwości - brać. Możliwość wystąpienia na prawdziwej scenie, oglądanie spektakli innych grup, radość wygranej i łzy porażki - są bezcenne. Warto uczyć maluchy, że w teatrze jak w życiu, raz się wygrywa a raz przegrywa, że nasza praca nie musi się podobać wszystkim, że inni robią ciekawe rzeczy. Nawet krytyczną ocenę jury można przekuć w ciekawą lekcję wychowawczą i nauczyć, jak ważne jest przemyślane ocenianie innych.
Spotkania z jury są dla dzieci ważnym przeżyciem i uważam, że nie warto z nich rezygnować. Powinniśmy jednak wymagać od organizatorów konkursów, by do współpracy zapraszali osoby, które oprócz nazwiska mają doświadczenie i ogromne wyczucie pedagogiczne. To nie rywalizacja konkursowa stanowi problem, tylko to, w jaki sposób my, dorośli, ją zorganizujemy.
Konkursy teatralne to szansa na zobaczenie masy fantastycznych spektakli, które bez tego prawdopodobnie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego i pozostały zamknięte w murach szkoły. I niezależnie od tego, co twierdzą „specjaliści", naprawdę są to bardzo ciekawe i artystycznie wartościowe przedstawienia, których nie powstydziłby się teatr profesjonalny.

Do końca życia nie zapomnę „Śpiącej królewny" zagranej przez przedszkolaki (czterolatki). Instruktorka wykorzystała do stworzenia dekoracji kolorowe kubiki, a za rekwizyty posłużyły akcesoria kuchenne.  Cała sala dorosłych widzów siedziała z rozdziawionymi ustami, nie mogąc się nadziwić perfekcji przedstawienia. A dzieciaki przez godzinę bawiły się w najlepsze. Widząc to, nie miałam wątpliwości, że ten pedagog zdał swój egzamin z wyróżnieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz